niedziela, 18 września 2016

DZIEŃ 9 #LASTDAY #BROOKLYN #MANHATTAN #DYLANSCANDYBAR #JFK #GOODBYE #WRACAMDOPOLSKI

Mój ostatni dzień w NYC spędziłam sama. Brzmi trochę smutno, ale tak mi bardziej pasowało. Pożegnałam się ze wszystkimi rano przed wyjściem i ruszyłam na Brooklyn. 

Zaczęłam od kawy z Mc D. jak zwykle. Później szukałam sklepu o nazwie "Best buy" bo chciałam oddać aparat który kupiłam na Florydzie. Nie jest mi on potrzebny w Polsce, ale teraz już jestem w domu i aparat leży obok... Cóż, sprzedam na allegro albo gdziekolwiek, bo zamówiłam właśnie nowy telefon który ma lepszy aparat niż ten. Ale na szukaniu Best Buy którego nie ma spędziłam jakąś godzinę. Dziękuję GPS :v 

Smutna i zła pojechałam na Manhattan gdzie znalazłam Dylan's Candy Bar i kupiłam sobie muffinkę na słodycze. Jako, że nie miałam już pieniędzy to nie zapełniłam jej słodyczami (i dobrze, bo miałabym nadbagaż jak jasna cholera!). Stamtąd udałam się na ostatnie widzenie Times Square a później (ok 14) wróciłam już na Brooklyn. 

Tam wzięłam prysznic, przepakowałam się po raz tysięczny i zadzwoniłam do mojego taty (z którym nie miałam kontaktu, bo Internet działał spoko, ale tylko na FB etc. skype byłby masakrą). Po 15:30 zaczęłam się zbierać na lotnisko (JFK) i wtedy stała się najlepsza rzecz jaka mogła się zdarzyć! 

Moja hostka zaproponowała, że mnie podwiezie, bo nie mam taksówki a nie będę się przecież autobusem wozić! I podwiozła mnie pod samą stację metra i pomogła mi z bagażem aż do wejścia na stację! Tam już czułam, że to koniec. Pustka i smutek i plan na powrót do Stanów w przyszłym roku. Jako, że miałam milion kilo bagażu to nie umiałam wejść do metra. Nikt nie był chętny żeby mi pomóc więc przegapiłam 2 bo nie zdążyłam w tymi tobołami podejść. Ale przy 3 podejściu pomógł mi jakiś miły pan :)) Metrem podjechałam na stację Howard Beach skąd wystarczy zejść o jedno piętro niżej i już jesteśmy przy wejściu do AIRTRAIN który podwozi nas za 5$ na nasz terminal (nie wiem jak to zrobili moi znajomi, że płacili za to jakieś 10-15$ hmmmm). 

Na terminalu poszłam wypić ostatnią kawę (dyniowaaa <3) i zjeść ostatni posiłek na terenie Stanów (Mc Pick 2 - triple cheeseburger i 10 McNuggests z sosem słodko - kwaśnym). Jak tylko zjadłam to poszłam się przebrać (na zewnątrz gorąco a wiadomo, że ubrania letnie są lżejsze) i zrobić ostateczne ważenie bagażu, żeby móc go nadać! Musiałam wyrzucić mgiełkę i zupki chińskie (mgiełce od samego początku był pisany taki los więc no, a zupka no cóż, musiałam coś jeść w trakcie podróży!). 

Oczywiście Pani z Lufthansy kazała mi wcisnąć moją walizkę (kupioną na ich wymiar!) wcisnąć w ten metalowy koszyczek na lotnisku. Moim zdaniem, te koszyczki są niemiarodajne, bo mierzyłam walizkę w sklepie i porównywałam z wymiarami na stronie Lufthansy i teoretycznie miałam i na wysokość i na szerokość zapas, a na lotnisku dosłownie usiadłam na walizce, żeby się tam zmieściła :/ (nie, nie chodzi o to, że była napakowana, bo raczej nie urosła na wysokość :v) 

Potem już tylko odprawa i czekanie na lot. Nie wiem dlaczego, nie było wi-fi na lotnisku, mimo, że zawsze było. Ale skoro miałam czas, to napisałam parę postów i byłam w kiosku po wrześniowe wydanie VOGUE. Odwiedziłam nawet Korsa, ale chyba Pani uznała, że jestem obdartusem (dres nie jest niczym złym i nie świadczy o zawartości portfela, no ale cóż) i nie była specjalnie miła. 

W samolocie siedziałam obok 2 Polaków, ale nie byli specjalnie towarzyscy bo siedzieli sobie i nic nie mówili. W sumie nie dziwię się, bo ja też byłam zmęczona, ale nie spałam! Tak obudziłam się ok. 8 rano 9 września (czasu amerykańskiego) i nie spałam do 23 10 września (naszego czasu). Ale mimo to jetlag był. Ale o tym kiedy indziej. 

Do Frankfurtu doleciałam 30 minut przed czasem, ale zanim przeszłam milion kontroli celnych (nowe, zaostrzone wow wow) to przyszłam na 3 minuty przed boardingiem! (ciekawe o ile byłby opóźniony samolot do Katowic, gdyby ten z JFK był "na czas") Ale zdążyłam zahaczyć o bezcłową i wydać jedyne 5euro które przy sobie miałam. 

Samolot do Katowic był pusty, każdy pasażer miał miejsce przy oknie :D Jedyne co mnie zasmuciło to fakt, że dostałam vege kanapkę (a może chciałam szynkę :/). I mój żołądek bardzo bolał po soku pomarańczowym, ale problemy z trawieniem to coś co przywiozłam ze sobą z USA. :< Ale cóż, samolot do domu na czas, bagaż na miejscu i wszystko w porządku! 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz