piątek, 9 września 2016

DZIEŃ 3 #KEY WEST # MIAMI

Tak więc, zaraz po wstaniu poszłam na PYSZNE (bez ironii) śniadanie. Tak się nim najadłam, że nie jadłam nic do 21 (no może trochę chipsów i pepsi - fujka, nienawidzę pepsi :/) #yolo. 

Dostałam czas 25 minut na kupno aparatu i w tym też czasie się wyrobiłam. Co tam, że nikt z obsługi nie mówił po angielsku, PO CHOLERĘ ANGIELSKI W AMERYCE. Jakoś sobie poradziłam moim łamanym hiszpańskim , który kończy się na "Hola"... 

Droga na Key West była deszczowa, ale na samym punkcie było gorąco jak w piekle! Ale dla tych widoków warto. Mimo, że rok temu mówiłam, że ktoś by mi musiał dopłacić, zebym wróciła na Florydę, to teraz mam porównanie i pisząc to, mam łzy w oczach, bo siedzę w samolocie do NYC. Floryda bardzo mnie zauroczyła i myślę, że kiedyś tu wrócę. Nie będzie to przyszły rok, bo na wtedy planuję bombę zwaną KALIFORNIA, NEVADA I może, może, może, HAWAJEEEE! Ale mniejsza o to... Nie wiem, czy ten blog przetrwa do tego czasu :D

Po zrobieniu sobie zdjęć i pooglądaniu z każdej strony punktu widokowego pojechaliśmy na plażę. Była CU DO WNA. Serio. Tak pięknej plaży to ja dawno nie widziałam, fale, kamienie, palmy, zachód słońca... Aż się znowu rozmarzyłam... 

Wracając, a właściwie jadąc do hotelu podjechaliśmy na kolację do McDonald's. Wzięłam amerykańską wersję 2forU czyli McPick2$. Wybrałam potrójnego cheeseburgera (no szaleni są, większy niż big mac :v :v :v) i 10 McNuggets (czy u nas takie są w super dużym zestawie a tutaj w 2forU!? - tak.) Pani oczywiście nie mówiła po angielsku ale, że są tylko 4 rzeczy do wyboru to wkroczył mój hiszpański hehe. Potem już siup do hotelu i do spania, żeby być w miarę żywym na kolejny dzień... ALIGATORKIIIIII!



Dyniowa kawka <3 









A teraz czas na trochę lepsze widoki :D 






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz