czwartek, 30 czerwca 2016

Stara - nowa praca

Witajcie! 
W tym roku moje obowiązki na Campie całkowicie się zmieniły. Zaraz po wstaniu z łóżka i umyciu twarzy o 7:15 lecę na w tym roku OBOWIĄZKOWE śniadanie. 
Poranek w pracy rozpoczynam o 8 rano od ogarnięcia miejsca do którego kierują się rodzice naszych "aniołków" gdy chcą odwiedzić swoje dzieci (welcome center).  Nie jest to duże pomieszczenie tak więc z godziny która mam na jego sprzątnięcie zostaje mi ok 30-40 minut wolnego :D
Potem (o 9) zaczyna się "ciężka praca" czyli pomaganie chłopakom w ogarnięciu domków dzieci (2 domki w 2h45 -> gdzie rok temu SAMA musiałam zrobić 4 domki w tym samym czasie i zwykle miałam wtedy ok 40 minut dla siebie, więc możecie sobie wyobrazić ile czasu zostaje gdy robimy połowę tej pracy w 2 osoby). 
Tak więc, od 11:45 do 12:45 mamy przerwę na lunch. Niestety zwykle to nic specjalnego a raczej tłuste amerykańskie jedzenie. 
O 12:45 wracamy do pracy i tutaj albo z biegu dostajemy 1,5h przerwy albo pracujemy do 15:15 i wtedy wychodzimy na przerwę! Natomiast o 17:15 mamy obiad.  Zwykle coś niejadalnego a do tego deser (ciasto z obleśną polewa,  od święta Lody czy chipsy).  Po obiedzie mamy czas dla siebie do 18. Wtedy przychodzimy do pracy na 1,5h i zwykle robimy to samo co po lunchu czyli albo zbieranie śmieci (litter picking) albo toalety, podlewanie kwiatków czy też pralnia. 
Podsumowując moja praca na campie należy do lekkich i odmóżdżających, nie muszę się niczym stresować...  A po godzinie 19:30 mamy już czas typowo dla siebie (no chyba, ze ktoś ma night duty - dyżur od 20 do 23:30 w czasie którego musimy zrobić wieczorny garbage run i czekać na zgłoszenia ;)

Welcome center!

Magnesik na lodówce :p 

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Pierwszy day off!

Siemka, dzisiaj opowiem o swoim pierwszym dniu wolnym w tym sezonie. Dni wolne wypadają 1 raz w tygodniu, ale można je też przepracować za dodatkową gotówkę. Jako, że jestem drugi raz i niespecjalnie chce mi się pracować ponad wymiar to wzięłam swojego pierwszego day offa.

Niby nic specjalnego, bo pojechaliśmy tylko do tjmaxx, Walmart i nad wodospad, ale właśnie takie dni wolne lubię. Można odpocząć, można pospać w aucie, można wydać dużo (za dużo, stanowczo za dużo) pieniędzy. Jako, że sama siebie okrzyknęłam "Grażyna okazji" to musiałam kupić coś... Z Polski jak zawsze nie wszystko wzięłam więc moim pierwszym zakupem była torebka.

Potem wstąpiliśmy do Walmart'u na zakupy spożywcze (tak na Campie jest co jeść, ale krótko mówiąc jedzenie ssie) typu chipsy, czekolada i inne rzeczy które na ten moment wchodzą w skład "skrzynki rozpusty".

Zaraz po szybkim Walmartcie pojechaliśmy do parku stanowego nad wodospady. Byłam tam już kiedyś, ale nie pamiętałem drogi więc się zgubiliśmy(nic nowego). Gdy już znaleźliśmy co mieliśmy znaleźć pogoda się zepsuła i samo zamoczenie stopy było czymś okropny, nie mówiąc już o jakiejkolwiek kąpieli (wszyscy w strojach).

Oczywiście pozycja obowiązkowa czyli amerykański Mc Donald's. Nie wiem jakim cudem, ale nie mieli kanapki Beckon Club House, więc wzięłam 2 mc chickeny które w Stanach są w strefie dobrych cen i wcale nie są uważane za duża kanapkę! Do tego wzięłam karmelowa latte na mleku sojowym (ah ta nietolerancja laktozy :/), ale oczywiście dostałam na zwykłym więc ból brzucha był moim towarzyszem do kończą dnia. (serio, tak trudno jest powiedzieć, że nie mają mleka bez laktozy? I tak kupiłbym kawę, ale wzięłabym tabletkę na trawienie, no kurcze)

Po całej tej szalonej podróży pojechaliśmy na camp i tam do końca dnia siedzieliśmy i nasz chillout trwał w najlepsze. Co jest fajne w Day offach? To jedyny dzień kiedy możesz się wyspać, umyć bez kolejki, ładnie pomalować i wyglądać jak człowiek. I wszyscy do około wiedzą, że to ten dzień 😀


Czasem trzeba zdrowo zjeść :p 

W wolnym czasie po pracy to nawet o siłownię zahaczę 







Pozdrawiam i do następnego :* 

niedziela, 26 czerwca 2016

Polska wygrała mecz - przyjechały aniołeczki


Jak już pewnie wszyscy wiedzą i widzieli Polska wygrała wczoraj mecz i tym oto sposobem doszliśmy do miejsca do którego jeszcze (chyba) nigdy nie dotarliśmy. Polka

Niestety jak to w pracy nie mieliśmy możliwości obejrzenia meczu, ale szef zgodził się żebyśmy zobaczyli 2 połowę (która była dosćc słaba więc w sumie żałowaliśmy, że wykorzystaliśmy na to połowę przerwy). Jednak najważniejsze momenty czyli karne były nam przekazywane w sms-ach przez mojego chłopaka. Wyobraźcie sobie 2 dziewczyny i 6 facetów stojących nad jedną komórka i czekających w napięciu na wynik meczu.

Gdy już dowiedzieliśmy się, że Polska wygrała radośnie poszliśmy na zbiórkę. Po lunchu dowiedzieliśmy się, że przerwa będzie dopiero o 14 i będzie trwać godzinę.

O 13:30 natomiast przybyły nasze kochane małe i duże dzieciaczki. Atmosfera która temu towarzyszyła jest nie do opisania. Tańce, śpiew, skakanie. Nieraz byłam na obozach w Polsce i Europie, i mam wrażenie, że polscy wychowawcy są tam za karę.

Na samej przerwie poszłam na pomost się opalać się (jeśli moczenie nóg w wodzie i siedzenie w spodenkach i staniku można nazwać opalaniem). Po przerwie standardowo mało pracy, dużo ściemy.

Wieczorem miałam iść na siłownię ale lenistwo wygrało i poszłam na spacer po Campie. Później dowiedziałam się, że 10 dzieci przyjechało chorych a 4 przyniosły ze sobą wszy. Podsumowując osoby które miały wczoraj "night duty" miały nieciekawa sytuację. Natomiast dzisiaj jest tyle pracy, "że nie wiadomo w co ręce włożyć" co widać po długości posta.

''








sobota, 25 czerwca 2016

Lot do Nowego Jorku

Dojechałam,  żyje i mam się dobrze! Czuję się jakbym nie opuściła campu tylko miała dłuższego offa.

W tym roku moja podróż była całkowicie zgodna z planem (nie to co rok temu).  Z domu wyjechalam po godzinie 2 natomiast odprawę miałam o 4 rano.  Na szczęście mieszkam mniej więcej godzine drogi od lotniska :p

Żeby być pewna,  że nie mam nad bagażu wykupiłam na lotnisku ważenie bagażu (na całym świecie można położyć sobie na jakąkolwiek wagę dostępną na lotnisku, ale nieeee w Polsce),  jak się potem okazało była niedokładna i miałam lekki bo lekki ale nadbagaż.  Jednak pani z Lufthansa była na tyle miła,  że przymknęła na to oko.

Potem czekala mnie kontrola na której oczywiście piszczałam i zostałam dokładnie przeszukania.  Po całym zamieszaniu zostało mi 1,5h czekania na samolot do Frankfurtu.  Gdy już wysiadałam z samolotu  to jak zwykle pomyliłam autobusy i pojechałam na zły terminal.  Szczęście w nieszczęściu było takie,  że we Frankfurcie na odprawę musiałam czekać prawie 4h. Więc zrobiłam sobie spacer po lotnisku (spacer do przystanku tramwajowego).  Po kolejnej odprawie i przeszukaniu siedziałam z dosyć specyficznymi ludźmi i czekalam na ludzi z mojego Campu. 

Jako, że każdy z nas miał odprawę w trochę innym czasie i miejscu to siedzieliśmy w innych miejscach w samolocie.  Podróż minęła szybko i sprawnie.  Nawet obejrzałam 2 filmy (Deadpool i Ida)! Jedzenie jak zwykle bardzo dobre :3

Gdy już doleciałam czekała mnie rozmowa z miłą panią na lotnisku która zatwierdziła moja wizę :D Na walizke jak zwykle czekalam wieki! Potem wyszłam z dziewczynami przed kawiarnie przy terminalu,  gdzie czekali na nas chłopcy z Campu. 

Podróż wanem z lotniska przez korki trwała ponad 4 godziny :v Na samym Campie zostałam przywitana przez stary skład support staffu!  Potem szybką kolacja i punkt obowiązkowy -  wypad do Walmart'u!

Pierwszy dzień i pierwsze zakupy.  Co prawda nie były jakieś ogromne (chipsy,  legginsy,  Reese's I wode) ale zawsze to coś :p Teraz wstawię parę zdjęć z samolotu ;] 

Pozdrawiam i do następnego! 

niedziela, 19 czerwca 2016

Jestę blogerkę


Witajcie!
 Nazywam się Monika a to będzie mój blog - pamiętnik z podróży. W tym roku wybieram się na 80 dni do Stanów Zjednoczonych i postanowiłam moją podróż opisać. Blog ten będę traktować raczej jako pamiętnik i z racji tego, że większość postów będzie publikowana przez aplikację mobilną może tu być nieco chaotycznie. Moją przygodę zaczynam już w środę. Tak więc na dziś tyle.  
Pozdrawiam :)