Dzisiaj jeden z
takich dni po których jest człowiekowi przykro, że doba trwa tylko 24h.
Zresztą, każdy dzień z moich tegorocznych wakacji taki jest... Chyba się
zestarzałam :D Z dnia na dzień te wakacje są coraz to lepsze i nie chce
żeby się kiedykolwiek kończyły. No, ale życie to nie bajka i zaraz
wracam na uczelnie, gdzie czekają na mnie egzaminy. Ale myślami jestem
jeszcze w Everglades i nie tylko (w każdym razie w Stanach)... Mimo, że w
tym momencie siedzę na lotnisku JFK w Nowym Jorku i za 2h wylatuję do
naszego pięknego kraju w którym będę już za 12h. Ale post pewnie jakoś
na dniach dodam. Bo tutaj - na lotnisku - w Ameryce do cholery - nie ma
internetu :v
Wracając do Everglades, a może nawet zaczynając bo nic
jeszcze konkretnego nie napisałam. Jakoś ok. godz. 9 wstałam i poszłam
zjeść śniadanie, potem się spakowałam i wyruszyliśmy w trasę. Jechaliśmy
całe szalone 15 minut. Wejście jak wejście - nic specjalnego. Od
początku zostajemy zasypani pamiątkami - bo przez gift shop wchodzimy do
kasy biletowej. W naszym hotelu znaleźliśmy kupony zniżkowe na 3$ na
wejście do Everglades HAHA. Jako, że lubię jak coś można dostać taniej
to chętnie skorzystałam.
O samym parku mogę powiedzieć, że jest śliczny.
Piękne miejsce, wspaniałe rośliny i one... ALIGATORKI <3 <3
<3. Przeeeeekochane i przesłodkie. Duże nawet trochę straszne ale
małe.... Toż to koniec, czegoś tak uroczego nigdy nie widziałam i nie
trzymałam w ręce.
Jedyne co mi się nie podobało, to show aligatorów, bo
uważam, że jeśli ciągnie się zwierzę za ogon to to boli. I jakiś tam pan
z Evergades mi nie wmówi, że tak nie jest. Kolejną rzeczą, była taśma
na pyszczkach małych aligatorków. Smutno mi się aż zrobiło a nie wesoło,
jak innym. Trochę później było snake show, na którym pan pokazywał węże.
W sumie ok, ale dla mnie to takie przeczekanie przed karmieniem
aligatorów które moim zdaniem było zaaaaajebiste.
Szkoda, że mój głupi,
durny, idiotyczny telefon postanowił się zaciąć jak chciałam zapisać
film z karmienia i usunął film i trochę zdjęć. DZIĘKUJĘ SAMSUNG :/ Tak
czy tak, swoje pamiętam. No ale nie pokażę. Tzn. pokażę, ale nie
wszystko. Bo zdjęcia mam też z aparatu. Który myślałam, że ma żenującą
jakość, ale jednak na komputerze wyglądają całkiem, całkiem.
Po show i
reszcie rzeczy pojechaliśmy na plażę MIAMI BEACH, gdzie zjadłam sushi na
kolację (w Stanach pokochałam sushi :v). Właśiwie to pseudo kolację bo
była 16. Ale musiałam tak dlatego, że o 18 jechałam już na lotnisko.
Byłam cholernie źle nastawiona, bo nie bardzo lubiłam linię American
Airlines. Ale zmieniłam zdanie. To jak linia zmieniła się w przeciągu
roku jest dla mnie zaskakujące. Gdy wypełniałam "..." na stronie gdzie
kupiłam bilet wyskoczył komunikat, że rok temu oceniałam lot tą linią
zupełnie odwrotnie niż w tym. Coś w tym jest. W czasie lotku trochę
napisałam i obejrzałam film "Park jurajski". Jako, że pogoda była
śliczna to pilot leciał bliżej ziemi żebyśmy widzieli miasta nad którymi lecimy. Nad każdym mówił o jakieś ciekawostce z nim związanej. Mega.
Reszta o tym jak dotarłam do mojego hosta, w następnym poście.
NIE UWIERZĘ, ŻE GO TO NIE BOLAŁO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz