Witajcie!
W tym roku moje obowiązki na Campie całkowicie się zmieniły. Zaraz po wstaniu z łóżka i umyciu twarzy o 7:15 lecę na w tym roku OBOWIĄZKOWE śniadanie.
Poranek w pracy rozpoczynam o 8 rano od ogarnięcia miejsca do którego kierują się rodzice naszych "aniołków" gdy chcą odwiedzić swoje dzieci (welcome center). Nie jest to duże pomieszczenie tak więc z godziny która mam na jego sprzątnięcie zostaje mi ok 30-40 minut wolnego :D
Potem (o 9) zaczyna się "ciężka praca" czyli pomaganie chłopakom w ogarnięciu domków dzieci (2 domki w 2h45 -> gdzie rok temu SAMA musiałam zrobić 4 domki w tym samym czasie i zwykle miałam wtedy ok 40 minut dla siebie, więc możecie sobie wyobrazić ile czasu zostaje gdy robimy połowę tej pracy w 2 osoby).
Tak więc, od 11:45 do 12:45 mamy przerwę na lunch. Niestety zwykle to nic specjalnego a raczej tłuste amerykańskie jedzenie.
O 12:45 wracamy do pracy i tutaj albo z biegu dostajemy 1,5h przerwy albo pracujemy do 15:15 i wtedy wychodzimy na przerwę! Natomiast o 17:15 mamy obiad. Zwykle coś niejadalnego a do tego deser (ciasto z obleśną polewa, od święta Lody czy chipsy). Po obiedzie mamy czas dla siebie do 18. Wtedy przychodzimy do pracy na 1,5h i zwykle robimy to samo co po lunchu czyli albo zbieranie śmieci (litter picking) albo toalety, podlewanie kwiatków czy też pralnia.
Podsumowując moja praca na campie należy do lekkich i odmóżdżających, nie muszę się niczym stresować... A po godzinie 19:30 mamy już czas typowo dla siebie (no chyba, ze ktoś ma night duty - dyżur od 20 do 23:30 w czasie którego musimy zrobić wieczorny garbage run i czekać na zgłoszenia ;)
Welcome center!
Magnesik na lodówce :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz