Ostatnio wiele się u mnie działo. Może nawet zbyt wiele. Już na
samym początku roku gdy każdy "wypełnia" swoje postanowienia noworoczne
ja leżałam w łóżku z gorączką i wzięłam l4 w pracy... Choroba trzymała
mnie przez cały tydzień, a wolnego miałam 3 dni... Później musiałam się
pofatygować na uczelnie po wpis którego nie było w mróz jaki pamiętam z
okresu podstawówka - gimnazjum (ach te wspaniałe -25 stopni).
W taką
pogodę nawet ciepłe skarpetki w butach UGG niewiele pomogą. W taką
pogodę każdy powinien dostać wolne i siedzieć w domu w kocu. Niestety
szara rzeczywistość na to nie pozwala. Po 2 dniach gorączkowania na
uczelni musiałam wrócić do pracy.
Czułam się dużo lepiej, ale jak tylko
weszłam i poczułam klimatyzację to wszystko wróciło. Leczyłam się z tego
praktycznie drugie tyle. Ale jako, że nowa praca to nie mogłam brać
znowu chorobowego.
Gdy już całkiem wyzdrowiałam to zobaczyłam grafik na
mijający już tydzień i dostałam BIAŁEJ GORĄCZKI. 4 dni wolnego w
tygodniu. Świetnie. 2 dni na uczelnię rozumiem, bo chciałam, ale kolejne
2? Nie rozumiem i nie zrozumiem. Ale dla wyrównania w przyszłym
tygodniu pracuję 6/7 dni yeeea...
Ostatnio czuję się jakby każdy dzień
był takim małym piątkiem 13. Ale są małe promyczki które czynią dni barwniejszymi. Ostatnio np. był WOŚP. Wtedy też miałam uczelnię krócej i wybrałam się po najlepszą rzecz pod słońcem - warkocz klonowy z Lidla.
Nie ma go niestety w żadnym Lidlu w mojej okolicy więc jak już się po
niego wybieram to jest to poważna sprawa! :D Kupiłam 2 ostatnie i
poszłam wesoło na przystanek. Jeden w drodze, drugi przy kawie. Taki był
plan. Ale spotkałam bezdomnego - nie śmierdział alkoholem, nie chciał
pieniędzy... Chciał czegoś do picia lub zjedzenia. Że akurat miałam
warkocz to dałam mu żeby sobie zjadł. Spodziewałam się, że go nie będzie
chciał, że powie "wole sobie sam kupić". Ale zjadł, podziękował,
porozmawiał, umilił mi czas oczekiwania na tramwaj. Tuż przed moim
wejściem do niego przykleił mi na szalik serduszko "WOŚP" i powiedział,
że on idzie pieszo bo nie ma na bilet. Nigdy wcześniej nie zrobiło mi
się tak przykro, że nie mam drobnych w portfelu... Zawsze płacę kartą i
to co mogę to wpłacam na konto. Ale od tego dnia, trzymam przy sobie
choćby i 5 zł, żeby móc pomóc komuś kto rzeczywiście tego potrzebuje.
Tak się wygadałam i jakoś mi lepiej na sercu...
W tym samym
dniu byłam tez w barze na piwie z przyjaciółką. Muszę zacząć lepiej
organizować swój czas, bo mieszkamy od siebie 100 metrów a widujemy
jakbyśmy mieszkały 100 km. Tak więc po tym co napisałam można
wywnioskować parę moich "2017 goals"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz